Słychać jeszcze smętną melodie
Małgorzata K. Nowak 2016-12-28

Młodzi mieli się ku sobie i wszystko mogło potoczyć się dobrze, gdyby na przeszkodzie nie stanęli rodzice dziewczyny, którzy marzyli o wielkiej karierze córki. Nie chcieli zgodzić się na ślub. Młodzi postanowili wziąć ślub bez zgody i błogosławieństwa rodziców panny młodej. I tak jedynaczka Anna Teresa została wydziedziczona przez ojca, a matka zaś na nową drogę życia rzuciła córce przekleństwo, które z czasem miało się spełnić.
Biedni ale szczęśliwi zamieszkali u rodziny Ludwika w podgdańskiej wsi Łostowice. On żył z muzyki, grywał na weselach, koncertach od czasu do czasu zastępował organistów w pobliskich kościołach. Ona nie przywykła początkowo do ubóstwa, z trudem wiązała koniec z końcem, nie starczało na farby i coraz rzadziej malowała.
Na świat zaczęły przychodzić dzieci i Anna Teresa zaczęła zapominać o swojej pasji. Wychowywanie trzech córek pochłaniało wiele czasu. Minęło niespełna dziesięć lat po ich ślubie, kiedy lekarz u chorego Ludwika rozpoznał gruźlicę. Po kilku miesiącach Anna Teresa została wdową. Jedynym, co zostawił swoim córeczkom zmarły ojciec, to talent muzyczny i flet, na którym wszystkie wspaniale grały nie zależnie od wieku. Najmłodsza córeczka miała cztery latka, a najstarsza sześć. Ludwik pochowany został na oruńskim cmentarzu św. Jerzego. Od wczesnej wiosny wraz z córkami Anna Teresa przychodziła codziennie na grób Ludwika z naręczem kwiatów. Córeczki wyjmowały z pokrowca flet i pięknie grały swojemu zmarłemu ojcu. Wracały do domu najkrótszą drogą do Łostowic przez stary park oruński. Podziwiały i radowały ich widok przechadzających się po parku pawi, bażantów i pływających po stawie łabędzi. Był to ostatni dzień maja, kiedy w drodze powrotnej do domu całą czwórkę zaskoczyła pierwsza wiosenna burza. Matka z córkami przekroczyła bramę parku i zdążyła się schronić pod koroną wielkiej, rozłożystej lipy, gdy lunął rzęsisty deszcz z gradem. Rozszalał się huragan, a uderzenia były tak silne, że dzieci skryły się pod okrągłą płytą kamiennego stołu. Anna Teresa pobiegła do pałacu, aby tam prosić ludzi o pomoc. Nikogo w nim nie zastała. Wówczas nagle uderzył piorun w rozłożystą lipę i wielki konar uderzył i roztrzaskał ciężką płytę grzebiąc pod nią całą trójkę dzieci. Anna Teresa, po szoku jaki doznała na widok zmasakrowanych ciał, ledwie wróciła do życia. Coś w niej pękło na zawsze. Zamknęła się w sobie tak mówili ci, którzy przychodzili nakarmić i pocieszyć cierpiącą matkę. Mówili, że postradała zmysły. Zaczęła robić lalki. Kolorowe o smutnych obliczach, którym sama malowała twarze tak, by przypominały jej zmarłe córeczki. Były to piękne marionetki w pięknych strojach uszytych z sukienek, jakie zostały po nieżyjących córeczkach.

Ludzie z okolicy, którzy znali Annę Teresę mówili, że w Święto Zmarłych zapalała lampę naftową w dziecięcym pokoiku i wyjmowała zniszczony flet. Przemawiała do lalek jak do istot żywych. Podsuwała flet każdej z trzech dziewczynek i prosiła, by zagrały. Każdy kto widział na własne oczy taką scenę zakradając się pod okno Anny Teresy gotów jest przysiądź, że słyszał wyraźnie smętną melodię, jaką wydawał z siebie flet, chociaż wydaje się to niemożliwe.
Źródła : Jerzy Samp „Legendy Gdańskie”
Fot. BG PAN 1890 r z albumu” Był sobie Gdańsk”
TWOIM ZDANIEM
Taka Warszawa w obiektywie J. Urbaniaka




... nie tylko od święta

Rogale marcińskie
Efekt Φ


Redakcja - Kontakt - Napisali o nas - Nasze bannery | |||||||||||||
Copyright © 2002-2021 Wydawnictwo Internetowe Album Polski | ![]() | Powered by | ![]() | ||||||||||
Wszystkie prawa zastrzeżone. |